Posty

Moja przygoda z karmieniem piersią skończyła się tak szybko jak się zaczęła. Początki były arcytrudne, ale nie poddawałam się. Po kilkunastu próbach nauczyłam się odpowiednio „dostawiać” dziecko. Kiedy już chciałam wypinać pierś, aby ktoś wpiął mi medal w klapę szlafroka okazało się, że produkuję zbyt mało pokarmu. Trudno, nikt nie mówił, że będzie lekko. Położna ustaliła ze mną plan karmienia i wręczyła bukiet złotych rad. Zacisnęłam zęby i wdrożyłam plan w życie. Po każdym karmieniu, bez względu na porę, odciągałam pokarm. Co dwie godziny. Dwadzieścia minut karmienia, zmiana pieluchy, dwadzieścia minut odciągania pokarmu. Niby żaden wyczyn, ale ja miałam wrażenie, że nie robię nic oprócz karmienia. Na sen, jedzenie, odpoczynek, prysznic nie zostawało już czasu. I sukces! Produkcja ruszyła pełną parą, przez kilka dni wszystko szło jak z płatka. Wysyłałam zdjęcia odciągniętego pokarmu do swojego chłopaka. Mleka było tak dużo, że mogłam z niego ugotować owsiankę dla wszystkich sąsiadów.

Histeryczne wakacje

Włochy to piękny kraj. Idealna wakacyjna destynacja. Czy na pewno? Czworo spragnionych odpoczynku ludzi już wkrótce ma to sprawdzić. Moja siostra, chłopak i ja jedziemy po naszą mamę. Mama pracuje w północnych Włoszech i stamtąd mamy ją odebrać. Potem hotel, drinki i tydzień błogiego relaksu w nadmorskim kurorcie. Taki przynajmniej jest plan. Wierzymy ślepo, że podróż przebiegnie gładko. Żadna podróż z moim udziałem jeszcze nie przebiegła „gładko”, ale staram się o tym nie myśleć. Mieszkamy pod czeską granicą, więc „za granicą” jesteśmy już na samym początku podróży. Czechy, około godziny 21.00, puste ulice. W Passacie, który ma nas dowieźć na słoneczne plaże Italii, Beata Kozidrak zapewnia z głośników, że „nie ma wody na pustyni”. Jest ciepło i wygodnie. Wszystkim dopisują humory. Nagle w lusterku wstecznym błyskają koguty radiowozu. „Dobry wieczór, dokumenty do kontroli” Domyślamy się, że o to chodzi, facet przecież mówi po czesku. Oczami wyobraźni widzimy policjantów, którzy w p

Histeria okołoporodowa

Obraz
30 października 2017 roku, godzina 6 rano, prowincja Utrecht, Holandia. 41 tydzień ciąży. To czas w którym przestałam się już panicznie bać porodu, teraz nie mogłam się go już doczekać. Nie było to jednak to przyjemne oczekiwanie, jak wtedy kiedy na ulicach wiszą już lampki i girlandy, z każdej sklepowej wystawy łypie na nas facet w czerwonym stroju, a ja ze zniecierpliwieniem skreślam w kalendarzu dni do Gwiazdki. (Kalendarz adwentowy odpada- wszystkie czekoladki zjadam w jeden dzień. Niestety to wcale nie przybliża mnie do Bożego Narodzenia). To oczekiwanie z rodzaju tych przed sesją. Czuję, że czeka mnie egzamin, do którego się nie przygotowałam. I tym razem powiedzenie „nie ma spiny są drugie terminy” nie zadziała. Obudził mnie lekki ból podbrzusza. Oczywiście go zlekceważyłam, bo to zdarzało się już wcześniej. Jednak tym razem było inaczej, coś wzbudziło moje podejrzenia. Odwróciłam się na drugi bok i przed sobą zobaczyłam plecy mojego faceta. Budzić? Nie, przecież jestem na niego